Historia rodziny Antoniego Brewki (wybudowanie) 

 

W marcu 2011 roku odwiedziłam rodzinę pana Antoniego Brewki, która mieszka na wybudowaniu oddalonym od Radawnicy niespełna dwa kilometry. Dzisiaj, kiedy w każdym domu jest do dyspozycji przynajmniej jeden samochód,  dotarcie do gospodarstwa nie stanowi żadnego problemu, ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu, w czasie śnieżnej i mroźnej zimy, pokonanie tej na pozór niewielkiej odległości stanowiło nielada wyzwanie.  W okresie międzywojennym, a także w pierwszych latach po zakończeniu wojny, rodzina do Radawnicy wybierała się stosunkowo rzadko. Gospodarstwo było samowystarczalne, więc  zakupy nie były potrzebne, a praca w gospodarstwie przy braku mechanizacji zajmowała niemalże cały dzień. Najczęściej wyprawa do Radawnicy była związana z niedzielną mszą świętą. Spotkanie z panem Antonim Brewką, jego żoną Danutą
i dorosłymi już dziećmi: Anną i Piotrem trwało kilka godzin i gdyby nie późna pora, która zmuszała mnie do powrotu do domu, przeciągnęłoby się z pewnością jeszcze o kilka następnych. Pan Antoni swoje wspomnienia wzbogaca częstymi dygresjami, zasłyszanymi opowieściami.  Do dziś jest zapalonym myśliwym, dzięki temu mogłam wysłuchać również jego pasjonujących myśliwskich opowieści.

Gospodarstwo, którym od kilku lat kieruje już syn Piotr, zakupili od rodziny Banach, dziadkowie pana Antoniego: Anastazja i Andrzej Szukaj. W chwili zakupu gospodarstwo było w stanie upadku, swoje lata światłości miało już za sobą. Jak wspomina pan Antoni, było to kiedyś największe i najbogatsze gospodarstwo na wybudowaniu. Dziadkowie kupując je, zobowiązali się do dożywotniej opieki nad matką poprzedniego właściciela.  Do dzisiaj na wybudowaniu, tak jak przed laty, mieszkają trzy rodziny: Brewka, Radowscy, Brzezińscy, wszystkie spokrewnione ze sobą. Żona pana Antoniego – Danuta, pochodzi z rodziny Radowskich. Siostra matki pana Antoniego Brewki – Agata, poślubiła Adama Brzezińskiego.  Jeszcze przed kilku laty rodziny mieszkające na wybudowaniu nazywano „Trzej Królowie”, a poprzedni proboszczowie, planowali zawsze  6 stycznia ,w  święto Trzech Króli, kolędę właśnie u tych rodzin. Szkoda, że ta tradycja poszła w zapomnienie.

Wczesne lata dzieciństwa pana Antoniego Brewki to okres II wojny światowej, obrazy z tamtych dni głęboko wryły się w jego pamięć i jeszcze dziś potrafi je odtworzyć ze wszystkimi szczegółami.  Był mroźny styczeń 1945 roku,  do Radawnicy wkroczyli Rosjanie, zajechali na teren gospodarstwa na małych koniach, byli to najprawdopodobniej Kozacy. Za nimi wjechały samochody wojskowe i artyleria. Te wydarzenia rodzina z niepokojem oglądała przez okno. Ojciec, leżał chory w oddzielnym pokoju. Na początku wojny, w szpitalu polowym, przeszedł operację wyrostka robaczkowego, nieuważny lekarz pozostawił  w jego brzuchu narzędzie chirurgiczne, najprawdopodobniej były to małe nożyczki. Ojciec nigdy nie wrócił do zdrowia, zmarł 1 kwietnia 1949 roku, pan Antoni miał wówczas dziewięć lat.  Matka z małymi dziećmi obserwowała ruchy rosyjskich żołnierzy, którzy rozglądali się po gospodarstwie i jego najbliższym otoczeniu, szukając najdogodniejszego miejsca na ustawienie dział.  Pana Antoniego, wówczas małego chłopca, najbardziej zadziwiły charakterystyczne czapki żołnierzy, czarne, uszyte  z baraniej skóry z gwiazdą na czole. Nagle w otoczeniu żołnierzy, do domu wszedł młody, wysoki ,  rosyjski kapitan i powiedział: „Wyprowadzić Germańców”.  Matka, otoczona piątką małych dzieci zapytała: „A gdzie my pójdziemy, jesteśmy Polakami?”. Kapitan odpowiedział: „Tu nie ma Polaków, tu Germany” i jego wzrok przykuł leżący na stoliku przy łóżku modlitewnik. Pan Antoni do dziś pamięta jego pięknie zdobioną oprawę. Kapitan zaczął przeglądać modlitewnik, po odwróceniu kolejnej kartki, nieco zdezorientowany zapytał: „To wy tu Polacy na niemieckiej ziemi ”. Pozwolił pozostać rodzinie, wraz z chorym ojcem w jednym pokoju. Pozostałe pomieszczenia: dwa pokoje i kuchnię zajęli rosyjscy żołnierze. Dowództwo: kapitan i major ulokowali się w pobliskim gospodarstwie Radowskich . Zaraz za wojskiem rosyjskim, w kierunku Grudnej podążały oddziały polskiego wojska. Konny patrol, był to najprawdopodobniej wojskowy wywiad, zwany przez miejscową ludność „szpicą”, zajechał do gospodarstwa państwa Brewków, aby zaopatrzyć się w zboże dla koni. Pan Antoni dokładnie zapamiętał słowa młodego polskiego dowódcy skierowane do jego matki: „Matko, jak przeżyjem, to wrócim, jak przeżyjem, to na pewno wrócim” -  nigdy nie wrócili. Zajęcie gospodarstwa przez żołnierzy rosyjskich, mimo pewnych uciążliwości, miało i swoje dobre strony. Rodzina mogła korzystać z posiłków wojskowej kuchni, otrzymywali również chleb, mieli go na tyle dużo, że mogli   dzielić się z sąsiadami.  Po wojnie mama pana Antoniego próbowała, na prośbę dzieci, ugotować wojskowy kapuśniak, ale pomimo jej starań nigdy nie smakował, jak ten z wojskowego kotła.  Któregoś dnia do domu wszedł bardzo zdenerwowany major i zapytał, czy zniszczone w szopie ule, to dzieło jego żołnierzy. Matka zaprzeczyła, tak samo uczyniła, gdy to samo pytanie zadał jej kapitan,  który również próbował ustalić sprawców dokonanego zniszczenia. Swoją postawą matka zaskarbiła sobie przychylność rosyjskich żołnierzy. Następnego dnia rano, w tajemnicy przed dowództwem,  otrzymała od kucharza słoik miodu, wręczając go powiedział tylko: „To dla dzieci”.  Ule, jak opisuje pan Antoni wyglądały zupełnie inaczej niż te, które możemy zobaczyć dzisiaj w pasiekach.  Wykonane były ze splecionej
w warkocze słomy, kształtem przypominały małe beczułki. Po zakończonym okresie zbierania miodu, pszczoły uśmiercano dymem z tajemniczego żółtego proszku. Rodzina pszczela ginęła, a gospodarze  wybierali miód z naturalnych plastrów zbudowanych przez pszczoły.

Rosyjscy żołnierze ustawili wojskową   kuchnię z kominem tak blisko domu, że rodzina bała się wzniecenia pożaru. Zagrożenie było poważne, ponieważ dom był kryty strzechą, każda iskra mogła być zarzewiem pożaru.  Na czas najgorszych walk, Rosjanie ulokowali rodzinę w piwnicy gospodarstwa Motaka (dziś zostały tam tylko ślady zabudowań, przed wojną mieszkał tam Niemiec o nazwisku  Grot). Był to jeden z nielicznych podpiwniczonych domów w okolicy. Rosjanie zaopatrzyli rodzinę w żywność i kazali schronić się pod ścianą, by uniknąć przypadkowych kul. W takich warunkach spędzili,  pełne niepokoju, dwa dni
 i dwie noce. W tym okresie kryjówkę, pod osłoną nocy, opuszczała matka
 i najstarsza córka - musiały nakarmić zwierzęta. Kobietom, dla bezpieczeństwa, towarzyszył rosyjski żołnierz. Pan Antoni, wówczas mały chłopiec, nie chciał rozstawać się z matką. Nie było innego wyjścia, zawiniętego w żołnierski płaszcz, rosyjski żołnierz osłaniając przed przypadkowymi kulami, niósł również do gospodarstwa. Pobyt rosyjskiego wojska w gospodarstwie, jak wspomina pan Antoni, nie był dla rodziny uciążliwy.

Po którejś z inspekcji dowódców wojsk rosyjskich, rodzina musiała opuścić swoje gospodarstwo.  Jak przekazał kapitan, dowódcy uważali, że cywile nie mogą przebywać wśród żołnierzy. Rodzina Radowskich i Brewków miała zostać przetransportowana do Świętej, gdzie mieli zostać otoczeni opieką polskiego wojska. Przed wyjazdem żołnierze rosyjscy zaprowiantowali rodzinę. Biorąc pod uwagę, że był to czas wojny, to co dostali na drogę, to  prawdziwe smakołyki: szynka, czekolady, chleb, tłuszcz. Początkowo pobyt w Świętej nie był zbyt dogodny, polscy żołnierze, nie potrafili zrozumieć, że na niemieckich ziemiach, które zdobywają, mieszkają Polacy. Pobyt rozpoczął się od zarekwirowania całego prowiantu, który otrzymali od rosyjskich żołnierzy. Matka pana Antoniego
 i Leonarda Radowska, zostały przydzielone do wojskowej kuchni. Każdego dnia już o drugiej w nocy musiały rozpoczynać obieranie ziemniaków dla wojska. Po jakimś czasie, kiedy sytuacja się wyjaśniła i wszyscy zrozumieli, że przybyłe do Świętej rodziny Brewków i Radowskich to Polacy, przymusowy pobyt w Świętej, który trwał dwa tygodnie,  stał się dla nich mniej uciążliwy. Powrót do domu też nie był prosty, zabrali się jadącym w stronę Radawnicy wojskowym samochodem. Zostali zatrzymani w Nowym Dworze, gdzie mieściła się komendantura rosyjska, znowu zostali wzięci za Niemców i zatrzymani. Dopiero pomoc znajomych wybawiła ich z kolejnej opresji.

Nadszedł koniec wojny. Do domów wracali ojcowie i synowie,
w Radawnicy powołano  Posterunek Policji. Pan Antoni podkreśla, że rozpoczął się okres „samowolki”. Któregoś dnia rodzina z przerażeniem obserwowała grupę rabusiów, która wtargnęła do nich na podwórze. Byli to Ukraińcy, którzy szli za regularnym wojskiem. Zaczęli strzelać, zabili kury i jedną świnię. Zabite zwierzęta załadowali na wóz i odjechali, zostawiając przerażoną rodzinę. Ojciec  był w tym czasie w stodole, miał przy sobie  broń, ale jej nie użył.  Nie była to ostatnia wizyta zorganizowanej bandy rabusiów, pewnej niedzieli próbowali powtórnie wtargnąć na teren  gospodarstwa. Kiedy podjechali w pobliże, zorientowali się, że w domu są żołnierze i skierowali się w stronę zabudowań gospodarstwa Brzezińskich. Polscy żołnierze stacjonowali w tym czasie w Bielawie i po zakończonej mszy przyszli odwiedzić siostry pana Antoniego. Polscy żołnierze zorientowawszy się w sytuacji wrócili do Bielawy, by zorganizować patrol, który mógłby zapobiec dalszym bezkarnym poczynaniom bandytów.  W niedługim czasie, już po odejściu żołnierzy, rodzina pana Antoniego usłyszała odgłosy wystrzałów dochodzące od strony  gospodarstwa Brzezińskich.  Wzbudziło to ogromny niepokój, wszyscy obawiali  się,  czy bandyci nie wyrządzili krzywdy rodzinie Brzezińskich. Jak okazało się później, wracający patrol radwanickiej policji zaskoczył rabusiów w domu Brzezińskich, kładąc kres ich poczynaniom.

Pan Antoni będąc małym chłopcem miał marzenie, aby mieć własnego bociana, móc się nim opiekować, wiedziała o tym cała rodzina.  Siostra pana Antoniego -Teresa, wspomniała kiedyś o tym miejscowemu księdzu, u którego pracowała jako gospodyni. Ksiądz chcąc pomóc w realizacji, zadawałoby się niemożliwego do spełnienia marzenia, przystawił do słupa, na którym było bocianie gniazdo drabinę, po której pozwolił małemu Antkowi wejść i zabrać jedno, z czterech świeżo wyklutych bocianich piskląt.  W czasie, kiedy mały Antoni, z pisklęciem pod pachą schodził z drabiny, do gniazda podfrunęla para bocianich rodziców. Ksiądz tylko uprzedził, żeby przyśpieszył schodzenie bo mogą go zaatakować, to tylko zwiększyło emocje, już i tak podekscytowanego chłopca. Bardzo szczęśliwy z małym  bocianim pisklęciem udał się do domu. Bardzo dbał
o swojego podopiecznego, każdego dnia, w położonym w pobliżu domu stawku, wyławiał wędką pół wiadra żab, którymi następnie karmił wiecznie głodnego bociana. Dziś pan Antoni wie, że gdyby nie potajemna pomoc jego mamy
 w dokarmianiu, ptak zapewnie by nie przeżył. Z czasem bocian chodził za domownikami niczym najwierniejszy pies. Potrafił sam sobie zorganizować smaczny posiłek, zjadając  na przykład, ku rozpaczy gospodyni, świeżo wyklute małe perliczki.  Zbliżała się jesień, ptaki zaczęły przygotowywać się do odlotu.
Na pobliskich polach zaczęły coraz  częściej lądować bociany. Któregoś dnia pan Antoni przez nieuwagę wypuścił swojego bociana ze stodoły, ten natychmiast wzbił się wysoko i wraz z innymi bocianami zatoczył dwa kółka, po czym  wrócił na podwórze. Następnego dnia  odfrunął z innymi bocianami, pan Antoni przepłakał cały dzień, stracił wiernego przyjaciela. Ale ku zdziwieniu wszystkich domowników, wieczorem bocian wrócił i jakby nigdy nic się nie stało, udał się jak zwykle na spoczynek do stodoły. Był to jego ostatni pobyt w gospodarstwie, następnego dnia instynkt nakazał mu dołączyć do stada.

 Jako młody mężczyzna pan Brewka, aby urozmaicić długie zimowe wieczory,  chodził do Radawnicy grać w karty. Najczęściej „na kartach” spotykali się u Pawła Masla*  lub u pań Szopieraj**.  Któregoś wieczoru, po zakończonej grze, pana Antoniego odprowadzał ksiądz Skupień. Szli w kierunku wybudowania rozmawiając. W pewnym momencie ksiądz wypowiedział słowa, które pan Brewka zapamiętał do dziś: „Antek, pamiętaj, wiara katolicka, czy byś chciał, czy byś nie chciał, musi mieć wroga. Wiara katolicka musi być prześladowana, inaczej zginie.”  Słowa księdza Skupienia pan Antoni często  analizował, w kontekście burzliwych wydarzeń jakie miały miejsce w naszym kraju w ciągu następnych lat.

Pan Antoni pamięta, że w pierwszych latach po wojnie, w okresie kiedy chodził do szkoły, aby zająć sobie w kościele miejsce siedzące, wychodził godzinę przed rozpoczęciem mszy. Zdarzało się, że czekał na otwarcie drzwi kościoła, wtedy zasiadał w pierwszej ławce i z niecierpliwością czekał na kolegów. Kościół był w tym okresie tak pełen wiernych, i żeby zapewnić sobie miejsce siedzące trzeba było przyjść odpowiednio wcześnie. Ten obraz bardzo kontrastuje
 z dzisiejszą frekwencją na mszach w radwanickim kościele, chociaż liczba mieszkańców się powiększyła.

Któregoś wiosennego dnia 1947 roku w trakcie przygotowywania dzieci do sakramentu I Komunii Świętej, niespodziewanie do księdza podeszła gospodyni
i przekazała mu szeptem jakąś informację. Ksiądz główną nawą w pośpiechu opuścił kościół, co zdziwiło dzieci, bo zawsze wychodząc z kościoła korzystał
z bocznego wyjścia. Po kilku minutach gospodyni poinformowała  zaskoczone dzieci, że mają iść do domu. W tym czasie, ścigany przez SB, ksiądz Domosut łąkami  za gospodarstwem Herudajów i Radowskich, uciekł na wybudowanie. Pan Antoni po powrocie do domu z nagle przerwanej lekcji religii, bardzo się zdziwił, zastając  księdza Domosuta . Wtedy w jego domu zapadały gorączkowe decyzje, oprócz księdza i ojca, był sąsiad Władysław Radowski. W końcu zadecydowano, że do wozu pełnego słomy, zostanie zaprzęgnięty jeden koń z ich gospodarstwa, drugi  od Radowskich. Miało to zapewnić nierozpoznanie zaprzęgu i powożących. W tamtych czasach koń był nie tylko siłą pociągową w gospodarstwie, ale stanowił niezawodny środek lokomocji. Mieszkańcy znali nie tylko swoje konie, ale również doskonale potrafili rozpoznać konie swoich sąsiadów.  Uciekając, skierowali się lasem w kierunku Grudni, potem Podgaj. Polną drogą dojechali do Okonka, skąd udali się w stronę Jastrowia. Ksiądz, gdy tylko usłyszał odgłos zbliżającego się pociągu, wydostał się spod zwałów słomy, otrzepał z jej resztek ubranie   i wskoczył w biegu do przejeżdżającego pociągu. W czasie przejazdu przez most w Grudnej uciekinierzy z księdzem spotkali  przypadkowego wędkarza. Musiał zwrócić uwagę na dziwny, szybko poruszający się wóz.
W niedługim czasie w Radawnicy szukano opisanej pary koni, ale nikt nie potrafił jej przypisać do konkretnego gospodarstwa. Pan Antoni , chociaż był w tym czasie małym chłopcem, nigdy z nikim nie podzielił się tym, co widział i słyszał, wiedział jak wysoką cenę może zapłacić za to jego rodzina.

Rodziny Brewków i Brzezińskich nigdy nie przyswoiły sobie radwanickiej gwary. Dziadkowie Antoniego Brewki – Anastazja i Andrzej, przybyli do Radawnicy z terenów polskich. Sspokrewnione rodziny nigdy nie wprowadziły do swojego słownictwa gwarowych słów, powszechnie używanych w Radawnicy. Gwarą posługiwała się rodzina Radowskich. Pani Danuta, jeszcze dziś wspomina
o przykrościach jakie z tego powodu spotykały ją w szkole. Do dziś potrafi bez problemu rozmawiać używając  gwarowych wyrażeń. Jak wspomina gwara funkcjonowała w mowie potocznej jeszcze kilka lat po wojnie.  Na moją prośbę pani Danka przytoczyła kilka słów: posoba – sufit, pantupci – ziemniaki, grołpa – garnek.

Dwa lata temu w gospodarstwie państwa Brewków wybuchł pożar. Susza
i panujący upał spowodowały, że ogień rozprzestrzeniał się bardzo szybko. Doszczętnie spłonęła stodoła oraz sprzęt rolniczy. Syn pana Antoniego ratując dobytek doznał poparzeń, kilka dni przebywał w szpitalu. 

Oglądając rodzinny album, przeglądając jego kolejne strony, spoglądałam na bardzo stare fotografie, na niektórych z nich rodzina nie potrafi już nikogo rozpoznać, ale trudno się dziwić mają one przeszło dziewięćdziesiąt lat.
W albumie zadziwiła mnie duża ilość zdjęć zwierząt gospodarskich, wcale nie tak rzadko można natrafić na zdjęcie: maciory z małymi prosiętami, kur biegających po podwórku, spacerujących koni.  A przecież wykonanie zdjęcia kilkadziesiąt lat temu nie było ani proste, ani tanie.  Siedząc z rodziną państwa Brewków przy stole miałam wrażenie, że czas płynie tu wolniej, z dala od Radawnicy, z dala od sąsiadów. Tu każde wydarzenie z przeszłości jest przechowywane w pamięci  i ma swoją wartość.  Pan Antoni dużo czasu spędza na polowaniach, obserwując
z ukrycia świat przyrody i zachodzące w nim zmiany, ma czas na przemyślenia. Jest człowiekiem bardzo oczytanym, ciągle ciekawym świata. Posiada sprecyzowane poglądy, które są wynikiem obserwacji i głębokich przemyśleń  Słuchając wspomnień, zrozumiałam jak wielką wagę członkowie rodziny przywiązują do tradycji. Zmieniały się kolejne rządy, ustroje, państwa w granicach którego znajdowało się gospodarstwo, ale niezmiennie w tym samym miejscu pozostały zabudowania, wspomnienia i związani z nimi ludzie.

 

Wspomnień wysłuchała: Małgorzata Wojtkiewicz

 

 

*   Paweł Masel – szewc , który mieszkał przy ulicy Młyńskiej w domu, w którym obecnie mieszka pani Regina Buława.

**    Szopieraj , matka i córka, mieszkały przy ulicy Kościelnej, dziś mieszka tu rodzina Łucjana Klucka.

 

 

Drzewo genealogiczne rodziny Brewka

 

Anastazja i Andrzej Szukaj

 

 

Agnieszka ur.1900r.  (Agata, Alfons, Andrzej, Antoni)          Antoni Brewka ur. 1901r. zm. 01.04.1949r.

 

 

 

Antoni  ur.1939r. (Lidia, Waleria, Teresa, Dorota)                     Danuta zd. Radowska ur.1958r

 

 

 

Piotr  ur. 1987r.      Anna ur. 1986r.

 

 

 

 

Rodzice Antoniego Brewki: Agnieszka zd. Szukaj i jej mąż Antoni

 

 

 

Wnętrze kościoła św. Barbary w Radawnicy

 

Zdjęcie wykonane w szkole polskiej.  Pieczątka na odwrocie fotografii.

  Mama pana Antoniego niesie tornister któremuś ze swoich dzieci, które przez nieuwagę zapomniało go zabrać do szkoły.

 

Rodzina w czasie prac żniwnych. Od lewej stoją Leonarda Radowska, Teresa Brewka, Lidia Brewka, Agnieszka Brewka.

 

 

Wesele Pelagii Herudaj i Jaochima Brewki (rodziców Antoniego Brewki zamieszkałego przy ulicy Młyńskiej). Przy pannie młodej siedzą rodzice Antoniego. Zdjęcie wykonane przy domu panny młodej. Dom został zburzony zachował się tylko jego fragment. Dziś zamieszkuje tu rodzina Wandy i Benedykta Łabędź.

 

Na zdjęciu nie rozpoznano żadnej z osób, zdjęcie wykonane najprawdopodobniej na tle budynku, który należy dziś do rodziny Kotlarek.

Dwie dziewczynki obok panny mlodej Agata i Agnieszka Szukaj,  z tyłu, za dziewczynkami siedzą Anastazja i Andrzej Szukaj. Zdjęcie wykonane najprawdopodobniej przed domem rodziny Szukaj, obecnie gospodarstwo Antoniego Brewki na wybudowaniu..

 

Na zdjęciu od lewej stoją pani Romlewska, obok Agnieszka Brewka, Antoni Brewka ur. 1901r., Florian Brewka (brat Antoniego), Józef Brewka (brat Antoniego), Joachim Brewka (brat Antoniego).

Para młoda nierozpoznana. Obok pary młodej siedzą rodzice Antoniego Brewki ur. 1901r.

Pani Romlewska była krawcową, mówiono o niej, że jak przyszyła guzik, najlepiej było go od razu przyszyć jeszcze raz, aby nie zgubić. Mieszkała w małym domku przy kościele św. Barbary, dzisiaj w tym miejscu znajduje się parking.

Panie Aniela Szopieraj i jej córka Gertruda Wieprzek. Obie panie przez szereg  lat pracowały  w szkole jako sprzątaczki. Same przygotowywały opał na zimę, piłą  „moja – twoja” cięły wiele metrów drewna.  Paliły w piecach, sprzątały pomieszczenia lekcyjne. Zdarzało się, że zdenerwowany ówczesny kierownik szkoły pan Seweryn Piątek, gdy w klasach było chłodno, z łopatą w ręku potrafił gonić je wokół szkoły.

Pani Gertruda Wieprzek wyszła za mąż w pierwszych dniach wojny.  Następnego dnia po ślubie jej mąż wyjechał na front i zginął.

Zdjęcie z rodzinnego albumu. Od lewej siostra Teresa, obok niej mama pana Antoniego – Agnieszka Brewka.

 

 

Pierwszy dzień w szkole i rogi pełne słodyczy. Zdjęcie wykonane najprawdopodobniej w 1935r.

Od lewej stoją: Joachim Brzeziński ur.1928r (wybudowanie), Teresa Brewka (wybudowanie), Anna Tesmer, Izabella Herudaj (siostra Bolesława Herudaj)

 

 

Prace żniwne w gospodarstwie. Od lewej: Leonarda Radowska, Teresa Brewka, znajoma państwa Brewka zamieszkała w Niemczech, Lidia Brewka.

Prace żniwne w gospodarstwie. Od lewej: Leonarda Radowska, Teresa Brewka, Lidia Brewka, Agnieszka Brewka.

Z tyłu zdjęcia zachowała się ręcznie zapisana data: kwiecień 1944r. Na wozie siedzą Agnieszka i Antoni Brewka oraz myśliwy z Niemiec.

 

 

 

Z tyłu zdjęcia zachowała się ręcznie zapisana data: kwiecień 1944r. Ojciec i i gość z Niemiec po udanym polowaniu.

W budynku byłej poczty w Radawnicy. Obecnie własność rodziny Teresy i Ryszarda Kujawskich, mieszkał Niemiec o nazwisku Szmid, trudnił się układaniem psów myśliwskich. Miał bardzo liczną rodzinę, co było mile widziane przez władze Niemieckie prowadzące na tym terenie kolonizację. Gdy na świat przyszło jedenaste dziecko, zaprosił na chrzciny Geringa.  Gering co prawda nie przyjechał, ale dziecko otrzymało podobno wartościowy prezent